Forum www.domnocy.fora.pl Strona Główna
Autor Wiadomość
<   FanFiction / Twórczość ogólna   ~   Sen
Claudia
PostWysłany: Pią 12:16, 08 Paź 2010 
Naznaczenie

Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Modlin Twierdza


Rozdział 4

Spakowana byłam już w poniedziałek. Wielogodzinna podróż wcale mi się nie uśmiechała. Zwłaszcza w przepełnionym ludźmi wagonie. Ale postanowiłam: nie będę chować głowy w piasek. Było, minęło. Nawet tata nie może tak długo pokutować za błędy przeszłości. Wyjdę z domu z podniesioną głową i z uśmiechem na twarzy będę się zwracać do każdego, z kim przydarzy mi się rozmawiać.
W środę o 20:00, na peronie, pół godziny spędziłam na zapewnianiu mamy, że będę się meldować co pół godziny i przywiozę wszystkim pamiątki znad morza.
- Nie martw się. Na pewno wszystko będzie w porządku. – zapewniał mnie Mariusz.
- Pożyjemy, zobaczymy…



Przedział, tak jak się spodziewałam, był po brzegi wypełniony ludźmi. Cudem znalazłam kawałek fotela, na którym mogłam usiąść. Niestety nie było miejsca na mój bagaż, więc musiałam go trzymać obok siebie, pod ścianą. Siedziałam obok starszego pana, w ogromnym kapeluszu i wąsach.
Godzina 22:00. Mały synek państwa Chojnackich, jak wywnioskowałam z ich rozmowy, korzystając z okazji pokazywał mi język. Pozostali podróżni zagłębili się już dawno w głębokim śnie. Powoli sięgnęłam do swojej walizki i wyjęłam najnowszą powieść Katarzyny Grocholi „Kryształowy Anioł”.
- Bo ci krowa nasika. – szepnęłam zdenerwowana już językiem chłopca. Ten zszokowany, natychmiast schował go do ust i już więcej go nie wystawił.
Znużona bezsennością, zasnęłam na 182 stronie książki. Spałam snem kamiennym do 3:00 rano, kiedy to dojechaliśmy do stacji w Warszawie. Na szczęście na tej właśnie stacji wysiedli prawie wszyscy z naszego przedziału. Zostaliśmy tylko ja i starszy pan w kapeluszu. W trakcie postoju pociągu znalazłam miejsce na walizkę i z powrotem usiadłam na miejscu. Narobiłam trochę hałasu, ale nie obudziłam pana w kapeluszu. Schowałam książkę do torby i usiadłam przy oknie. Patrzyłam bezwładnie za okno podążając wzrokiem za oddalającymi się elementami krajobrazu. Drzewami, słupami, budynkami, aż znów zasnęłam.
Godzina 5:00 rano. Piorun. Burza. Nie mogę spać podczas burzy. Błyskawice mnie przerażają. Zjadłam batonika, poszłam do toalety, poszwędałam się w te i z powrotem po wagonie i poszłam spać, gdy tylko burza ustała.
Po niezbyt przespanej nocy spałam do 12:00. Gdy się obudziłam, zobaczyłam starszego pana w kapeluszu czytającego nowe wydanie Wyborczej. Wyprostowałam się, podciągnęłam nogi na fotel i utkwiłam wzrok w szybie. Tym razem nie patrzyłam na widok za szybą, tylko ona sama. Nie zwracałam uwagi na krajobrazy. Skupiłam się na własnym odbiciu. Na nieuczesanych włosach, pogiętej koszulce, zaspanych oczach. Nie mogłam doczekać się końca podróży.




Na swoją stację dojechałam o 13:15. Z pociągu wysiadłam sama, a na peronie nie było nikogo. Ani żywej duszy. Zmęczona długą i powolną jazdą przestarzałym pociągiem, usiadłam na ławce. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Miałam ochotę wstać i iść przed siebie ale one w ogóle mnie nie słuchały. Nagle ze strony ulicy usłyszałam hamowanie samochodu. Spojrzałam w lewo. Z czarnego volvo wysiadał mężczyzna około czterdziestki, ale o szczupłej sylwetce. Był ubrany w markowe ciuchy. Nagle zdjął okulary.
- „Wiej!!!” – usłyszałam swój wewnętrzny głos, ale moje nogi były zupełnie innym organizmem, niż ja. Wstałam i podeszłam bliżej.
- Madzia… - powiedział tata i przytulił mnie z całej siły. Czułam się jakbym znowu miała dwa lata. Jego perfumy od tamtego czasu nic się nie zmieniły. Przytulał mnie wtedy tak samo nie zwracając uwagi na to, że byłam jeszcze malutka. – Nawet nie wiesz jak bardzo za tobą tęskniłem.
- Ja też tęskniłam. – powiedziałam, co właściwie nie było wcale kłamstwem. Po tym wszystkim, co zrobił mamie, jednak nadal go kocham. Jest w końcu moim ojcem.
Musiałam zasnąć podczas drogi. Śniło mi się, że pływam w chmurach. Że jestem jak ptak, unoszę się w powietrzu i jestem szczęśliwa. Nic nie miało znaczenia. Nie było przeszłości, ani przyszłości. Cieszyłam się chwilą, bo ona była najważniejsza. Lecz nagle chmury zniknęły. Nie wiadomo skąd zaczął padać deszcz. Ziemia stanęła w płomieniach, a ja zaczęłam spadać. Spadałam w piekło. Byłam przerażona. Moje stopy dotknęły buchających płomieni…
- Magda obudź się!
Zorientowałam się, że siedzę w samochodzie taty. Jestem bezpieczna i nic mi nie grozi. – To tylko zły sen. – powiedział tata z uśmiechem na ustach. Musiałam wyglądać strasznie. Śmiał się ze mnie całą pozostałą część drogi.
Gdy podjechaliśmy do domu, pomógł mi z bagażami i zaprowadził do pokoju specjalnie dla mnie przygotowanego. Ściany były fioletowe, a pod dużym oknem stało pojedyncze łóżko z lawendową pościelą. Pod ścianą stało małe biureczko, a na nim stara lampa naftowa. Nie wiem czy prawdziwa. Na przeciwnej ścianie wisiało mnóstwo półek z książkami i różnymi figurkami. Na jednej z nich stało moje zdjęcie z dzieciństwa oprawione w zabawną różową ramkę. Na fotografii miałam na sobie biały kapelusik z różową wstążką. Byłam ubrana w żółtą sukienkę w czerwone kwiaty. Pamiętam, że nie cierpiałam jej, bo gryzły mnie jej rękawy. Na zdjęciu miałam kwaśną minę, bo Marcin dał mi do spróbowania cytrynę. Powiedział, że smakuje jak śliwka. Jak się potem na niego zdenerwowałam, to miał śliwę, ale na czole.
- I jak? Podoba ci się? – wyrwał mnie z zamyślenia tata.
- Tak. Jest… uroczo… - wydusiłam z siebie. Tak naprawdę nie znoszę fioletu. Jest dla mnie zbyt… tandetny.
- Cieszę się. Widzisz… Kornelia wybierała kolor ścian i pościeli. – Ha! Mogłam się domyślić.
- Pogratuluj jej. – „beznadziejnego gustu” pomyślałam. – A gdzie ona jest? – zapytałam z czystej ciekawości. Nie żebym chciała się z nią widzieć.
- Ze znajomą na zakupach. – nic nie powiedziałam. Pokiwałam tylko głową, przygryzając dolną wargę i patrząc na podłogę. Miałam nadzieję, że zaraz sobie pójdzie.
- No to w takim razie ja już pójdę. Jestem umówiony na spotkanie biznesowe. Zostawię ci klucze w przedpokoju, jakbyś chciała pójść na się przejść. Nie trzymam cię tu na siłę. – uśmiechnął się i przytulił mnie już drugi raz tego dnia. Nie wiem dlaczego, ale zachciało mi się płakać. W oczach stanęły mi łzy, lecz nie pozwoliłam im wyjść na zewnątrz. Zaczekałam, aż tata już wyjdzie. Jeszcze się tylko ubrał i poszedł do pracy. Zostałam sama na przedpokoju. Znieruchomiałam.
- „Boże… Co ja tu robię? Czemu ja tu przyjechałam? Co ja sobie myślałam? Co musi czuć teraz mama?” – nasunęły mi się myśli, zaraz po zamknięciu drzwi przez tatę. – Mama… - powiedziałam i sięgnęłam po telefon.
Wybrałam jej numer i przycisnęłam zieloną słuchawkę.
Jeden sygnał… Drugi sygnał… Trzeci… Czwarty… Piąty…
- Halo? – usłyszałam śmiejący się głos mamy. – dopiero, jak się odezwała, mogłam podejść do kuchennego okna.
- Mamo? Co tam się dzieje? Czemu tak długo nie odbierasz?
- Jest u mnie mama Mariusza i wspominamy szkolne lata. Szczególnie piątą klasę. – po tych słowach usłyszałam dławiący się śmiech pani Ani. I nie tylko.
- Aha… Czyli córka wyjeżdża, a ty urządzasz przyjęcie?
- Jakie tam przyjęcie? Są może dwie osoby… No dobra pięć. No w porządku siedem, ale dwójka to dzieci pani Agnieszki śpiące w drugim pokoju.
- Ciebie to tylko zostawić samą w domu. – powiedziałam takim głosem, jakim wypominała mi, że pod jej nieobecność stłukłam szybę w szklanym stole w salonie.
Rozmawiałam z nią jeszcze może pięć minut, bo pan Rafał otwierał szampana.
Postanowiłam posłuchać taty, wzięłam klucze, telefon i trochę pieniędzy i wyszłam z domu. Tata mieszka na nowym strzeżonym osiedlu, składającym się z około ośmiu budynków. Jest tam bardzo ładnie, ale jednak to nie to samo, co nasza Stalowa Wola. Tutaj nie ma tyle zieleni. Poszłam do pobliskiego parku. Usiadłam na ławce i rozkoszowałam się piękną pogodą. Obok mnie usiadł na chwilę mały chłopczyk, zawiązał sznurowadło buta i wrócił do zabawy z kolegami. W parku było dużo ludzi. Jedni spacerowali, inni biegali za swoimi dziećmi, jeszcze inni urządzili sobie piknik pod drzewami.
A ja siedziałam na ławce i wsłuchiwałam się w śpiew ptaków i piski małych dzieci biegających niedaleko. Nagle zorientowałam się, że powoli robi się ciemno, więc wstałam i spacerkiem poszłam w stronę „domu”.
Na miejscu czekała na mnie już Kornelia. Po wejściu do domu, zobaczyłam ją stojącą w salonie. Kobieta z sali sądowej. Łącznie z tamtym wydarzeniem, widziałam ją drugi raz w życiu. Różniła się tylko tym, że jej brzuch był, krótko mówiąc, większy. Czyli tata dość długo utrzymywał „radosną nowinę” w tajemnicy.
- Cześć… - odezwała się pierwsza po krótkiej niezręcznej ciszy. Widać, myślała, że to ja rozpocznę rozmowę.
- Hej… - znów cisza. Od razu wiedziałam, że dobrze nam się rozmawiać nie będzie.
- Jak podróż?
- Jakby cię to obchodziło. - ups… powinnam była ugryźć się w język. – W porządku – dodałam na widok jej miny. – Pójdę do siebie.
Nie przyszła. Na szczęście. Nie miałam ochoty rozmawiać. Nie z nią. Nie chciałam jej w ogóle oglądać. Nigdy.
Na kolację zjadłam jakiegoś Snickersa ze swojej torby. Nawet podobał mi się taki posiłek.
Całą noc przepłakałam. Nie mogłam spać po całym dniu pełnym wrażeń. Strasznie rozbolała mnie głowa, ale nie chciałam prosić o żadne tabletki. O dwudziestej pierwszej z minutami przyszedł tata. Rozmawiał z nią o mnie. Wiem, że o mnie, bo słyszałam swoje imię i to nie jednokrotnie. Nie miałam ochoty widzieć się z ojcem. Bynajmniej nie tego dnia. Noc była jednym słowem: o-k-r-o-p-n-a.
Miałam dość tego wiercenia się w łóżku. O trzeciej nad ranem wzięłam do ręki telefon i zadzwoniłam do jedynej osoby, która w takiej sytuacji mogłaby mi pomóc.
- Kto mówi i co cię człowieku skłoniło do dzwonienia o tej porze…? – usłyszałam zaspany głos Mariusza.
- Nie dam rady – niestety nie udało mi się powstrzymać płaczliwego głosu – próbowałam, ale nie potrafię…
- Co się stało? – wyraźnie rozbudził się po mojej wypowiedzi.
- Nie mogę na nią patrzeć. Nie mogę nie myśleć, że ona z moim tatą… No wiesz. Nie mogę z nią rozmawiać. – mówiłam szeptem, żeby nie obudzić domowników. Natychmiast po moich słowach, po policzkach pociekły mi łzy. Na szczęście tego nie widział. A może szkoda? Może by mnie wtedy przytulił i powiedział, że będzie dobrze?
- Będzie dobrze. – on to chyba umie czytać w myślach. – Coś konkretnego mówiła? Może ci dogryzała?
- Nie. Starała się być miła, a ja chamsko się do niej odezwałam. Poprawiłam się i poszłam spać. – może nie zachowałam się wobec niej w porządku. Może nie powinnam się tak do niej odzywać, może powinnam choć spróbować z nią porozmawiać. Ale tego już nie powiedziałam.
- Na pewno rozumie, w jakiej jesteś sytuacji i nie chce na ciebie naciskać. Musisz trochę przeczekać. Zobaczysz, rano już będzie lepiej. Tylko nie mów wobec niej żadnych obraźliwych słów. Jej też pewnie jest ciężko. Zwłaszcza jak się tak zachowujesz. – miał trochę racji. Rzeczywiście, mi też nie byłoby miło. Zaczęłam płakać jeszcze bardziej. – Ej, rybka… Nie płacz. – jak ja nie znosiłam tego przezwiska. To jeszcze z czasów podstawówki, kiedy zabrał mnie nad jezioro i powiedział, że złowi taką rybę jak moja ręka. A ja, chcąc posłużyć się dowcipem powiedziałam, że nie ma takich brudnych ryb. Po tym jak się śmiał wywnioskowałam, że powiedział o mojej ręce, a nie swojej. Kurczę, nie chciał o tym zapomnieć…
- Nie płaczę…
- Psia krew! – usłyszałam, po czym w słuchawce zabrzmiał świst i dźwięk papieru.- Muszę lecieć, bo spadł mój plakat Michaela Jacksona.
- Zaraz, zaraz… Przecież on wisi nad twoim łóżkiem… - rozłączył się. –Aha…
Siedziałam tak na łóżku chyba dobrą godzinę, aż do pokoju wszedł tata.
- Ty już nie śpisz? Chciałem ci tylko powiedzieć, że wychodzę do pracy. Będę o dwunastej. Może czegoś potrzebujesz? Kupić ci coś? – w jego głosie słychać było troskę, ale również i skrępowanie.
- Nie, niczego nie potrzebuję. Nie musisz się martwić. – Napięcie nadal było między nami.
- Dobrze, w takim razie lecę. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić. – „będziecie”, czyli ja i pani K. Taa, jasne. Uśmiechnęłam się głupio, a on wyszedł.
To będzie piekło…
Wyszłam z pokoju około godziny siódmej. Poszłam do łazienki, przy okazji zahaczając o sypialnię pani K. Spała przykryta fioletowym kocem (no oczywiście). W łazience wzięłam prysznic, uczesałam się i ubrałam. Gdy wyszłam ona już była w kuchni. Robiła śniadanie.
- Dzień dobry. – powiedziała łagodnym i spokojnym głosem. – Dobrze spałaś?
- Tak. Dosyć…
- Jesteś głodna? – spojrzała się na mnie swoimi dużymi oczami. Dopiero teraz zauważyłam, że jest nawet bardzo ładna. Duże, niebieskie oczy otoczone długimi rzęsami. Usta duże, jak u Angeliny Jolie, dzięki czemu bardzo mi ją w tej chwili przypominała. Blond loki, może raczej fale, okalały jej policzki, tworząc w ten sposób obraz aniołka. Była niewiele wyższa ode mnie. Może jakieś 4-5 centymetrów. Była zgrabna, choć guziki koszuli jej pidżamy wyraźnie chciały wystrzelić przez okno. Bo przecież ona sama się w tej nieszczęsnej koszuli nie znajdowała…
- Nie bardzo. – odpowiedziałam na jej pytanie z lekkim opóźnieniem.
- No to siadaj. Chociaż napijesz się herbaty. – powiedziała stawiając mnie w sytuacji bez wyjścia. Bo przecież nie wolno odmówić. Zwłaszcza ciężarnej. Usiadłam przy stole naprzeciw wazonu z tulipanami, a ona wstawiła wodę na herbatę. Minutę siedziałyśmy naprzeciwko siebie i żadna z nas nie odezwała się ani słowem. Nastała dość niezręczna cisza.
- Rozumiem… - zaczęła jąkając się – Rozumiem, że musisz czuć się dziwnie w tej sytuacji. Ja też nie mam jej komfortowej. – sama sobie to piwo naważyłaś… - I wiem, że może być ci teraz ciężko. Zwłaszcza jak patrzysz na kobietę, która nie jest twoją mamą, a jest w ciąży z twoim ojcem. – pod koniec lekko się uśmiechnęła – Chciałabym, żebyś nie była na mnie zła. To, że w ten sposób życie się ułożyło, to znaczy, że tak chciał los. – zauważyłam, że nawet niegłupio mówi – nie chcę mieć z tobą nieprzyjemnych stosunków, ale jeśli naprawdę mnie nie znosisz, to wcale nie musisz mnie lubić. Do niczego się nie zmuszam. Zaakceptuj tylko mój związek z twoim tatą. Będziemy mieli dziecko, weźmiemy wkrótce ślub, planujemy wynająć większe mieszkanie. Jesteśmy teraz bardzo szczęśliwi. Przecież nie musimy być nie wiadomo jak zaprzyjaźnione. Wystarczy, że pogodzisz się z tym, że ja i Wiktor jesteśmy razem. – kurczę… Przykro mi się zrobiło, że tak się do niej wczoraj odezwałam. Ona po prostu poszła za tak zwanym „głosem serca”, a tata i tak już dużo wcześniej planował rozwód.
Przylgnęłam plecami do oparcia krzesła i spuściłam wzrok.
- Przepraszam cię za wczoraj. Nie miałam pojęcia… - musiałam zakryć usta dłonią, żeby się nie rozpłakać. – Przepraszam… - wyszeptałam, no i masz… Rozryczałam się. I ku mojemu zaskoczeniu, ona podeszła do mnie, stanęła z tyłu, przytuliła mnie i sama się rozpłakała. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Zrozumiałam, że myliłam się co do niej i że możemy naprawdę się polubić.
Cały dzień spędziłyśmy w centrum handlowym. Choć oddalone o pięćdziesiąt cztery kilometry od Międzyzdrojów, ale warto było. Domyśliłam się, że, że musi spoko zarabiać, bo nakupowała mi mnóstwo prezentów. Powiedziała, że znudziło jej się kupowanie ubrań i kosmetyków dla siebie i chciałaby spróbować coś nowego. I tak w drodze prezentów dostałam dwie pary balerinek (strasznie drogich tak przy okazji), bluzę w biało-czarne paski, mnóstwo kolczyków i bransoletek, śliczne perfumy marki Far Away, jakieś kosmetyki i kilka książek. Do domu wróciłyśmy padnięte. Gdy wjechałyśmy do garażu przed pięć minut nie wychodziłyśmy z samochodu, bo nie miałyśmy siły. Rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się… Jak dobre znajome. W ogóle zapomniałam, kim ona dla mnie jest.
Gdy weszłyśmy do mieszkania całe uhahane, zauważyłyśmy, że światło w salonie jest zapalone. Tata. Przecież miał być o dwunastej.
- Widzę, że dobrze się bawiłyście… - jego głos mówił, że był tym uradowany, ale twarz zdradzała niepewność.
- Tak, to był znakomity dzień… Aj… Muszę do toalety… - ostatnie słowa zaśpiewała już sopranem i pognała do łazienki.
- Kupiłaś sobie coś fajnego? – zapytał tata, gdy za Kornelią zamknęły się drzwi.
- Ja nie… To Kornelia kupiła mi całą nową szafę.
- Czyli jesteś zadowolona? – zapytał spięty. Nie wiedziałam dlaczego.
- Tak.
- Bo widzisz… Ja też mam coś dla ciebie… Chodź. – wskazał ręką wejście do ich sypialni. Zrobiłam jak mi kazał. Chyba własny ojciec by mnie nie zabił. Choć i takie przypadki w historii się zdarzały. – wracałem dziś z pracy i gdy wstąpiłem po drodze do piekarni to przechodząc zahaczyłem o jubilera. Chciałem, żebyś miała coś ode mnie. Ale coś pożytecznego, żeby ci się zaraz nie znudziło i… - wyciągnął małe, czerwone pudełeczko obwiązane złotą wstążką. – proszę. – przypomniała mi się scena, kiedy babcia podarowała mi wisiorek. W oczach zagnieździły mi się łzy (który raz to już tego dnia?).
Wzięłam pudełeczko do ręki i ostrożnie rozwiązałam wstążkę. Gdy otworzyłam wieczko doznałam szoku. W środku był przepiękny, srebrny zegarek z czerwoną tarczą i diamentowymi godzinami. Szczęka mi opadła. Myślałam, że zemdleję. W życiu nie widziałam piękniejszej rzeczy. Może poza wisiorkiem od babci, ale jego upiększała starość.
- Ale ja nie mogę tego przyjąć… To zbyt drobi prezent… - powiedziałam po coraz bardziej przedłużającej się ciszy.
- Nie patrz na pieniądze skarbie. To prezent. Miej go zawsze przy sobie. Czułbym się wtedy blisko ciebie.
No i jak miałabym się zachować? Przyjąć mi nie wypadało, ale nie przyjąć też nie. W końcu uznałam, że nieprzyjęcie byłoby większym złem. Tata uściskał mnie mocno i całe szczęście, że łzy w oczach zdążyły mi już zaschnąć, bo jak nic przemoczyłabym mu koszulę. Ale postawiłam im obojgu warunek, że koniec z prezentami. Oni obdarowują mnie na każdym kroku, a ja nie mogę im nic dać. Zgodzili się, że jak na ten pierwszy raz mogą przestać, ale gdy przyjadę znowu, to nie będą się ograniczać.
Tego wieczoru obejrzeliśmy „Wszystko Gra” na DVD. Poszliśmy późno spać, ale ja znów nie mogłam zasnąć. Wierciłam się, kręciłam. Aż w końcu odpłynęłam.
To było niesamowite… Pływałam… Pływałam w chmurach. Płynęłam między obłokami, czułam się jak ptak. Poczułam, że mam coś w kieszeni. Okazało się, że to wisiorek od babci. Założyłam go na szyję, a on poniósł mnie dalej, jak na skrzydłach. Nagle zobaczyłam kogoś znajomego. Kobietę. Starszą kobietę.
- Babcia! – krzyknęłam. Tak, to była ona. Uśmiechnięta, szczęśliwa. Próbowałam do niej podbiec, ale nie mogłam ruszyć się z miejsca. – Babciu! Ja chcę do ciebie! – lecz ona przyłożyła palec do ust jakby chciała mnie uciszyć. Znieruchomiałam. Nie mogłam się odezwać, poruszyć. Nagle wyraz babci zmienił się diametralnie. Zaśmiała się złowrogo mrużąc oczy i napinając czoło. Nic dobrego to nie wróżyło. Podpłynęła do mnie nadal się śmiejąc. Bardzo się bałam. Nie poznawałam jej.
I znów znajomy błysk. Światło poraziło mnie w oczy. Aż musiałam się skulić. I wtedy nagle ból. Przeszył moje ciało jak strzała z łuku.
Obudziłam się. Odetchnęłam z ulgą, kiedy miałam już pewność, że tata i Kornelia śpią. Usiadłam na łóżku i nie miałam siły wstać. Byłam zmęczona i cała spocona. To zdecydowanie nie był przyjemny sen. Tylko co oznaczał? Miałam dziwne przeczucie, że ból może coś zwiastować. Tylko za nic nie mogłam sobie wyobrazić, co. Lecz jednego byłam podświadomie pewna. To coś miało się wydarzyć niedługo.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)

Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Strona 2 z 2
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Forum www.domnocy.fora.pl Strona Główna  ~  FanFiction / Twórczość ogólna

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu


 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach