Forum www.domnocy.fora.pl Strona Główna
Autor Wiadomość
<   FanFiction / Twórczość ogólna   ~   'Lena'
Claudia
PostWysłany: Wto 14:35, 16 Lut 2010 
Naznaczenie

Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Modlin Twierdza


Jejku! Oni kiedyś byli razem? Lenie coś grozi? Dlaczego Nurin chce (i co najważniejsze - gdzie ) ją zabrać??? Pisz szybko kolejny rozdział, bo nie wytrzymam!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ruda.
PostWysłany: Wto 21:32, 16 Lut 2010 
Wybranie

Dołączył: 06 Lut 2010
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice


Rozdział V.

Cieszyłam się, że więcej mnie nie zatrzymywał. Kto, jak kto, ale on znał mnie najlepiej, doskonale wiedział, jak mogłoby się to skończyć. Oboje byliśmy bardzo porywczy i oboje byliśmy na tyle silni, by pozabijać się nawzajem. Chyba jedną z niewielu naszych zalet była zdolność trzaśnięcia pięścią w stół i powiedzenia 'dosyć'. Dzięki temu udało mi się wyrwać spod panowania jego rodziny...

Pamiętam to jak dzisiaj.

Siedziałam na parapecie okna, wbijając wzrok za zszarzałą szybę. Byłam tu już wystarczająco długo, by wiedzieć, że szyba, która zdawała się tak krucha, w rzeczywistości była dla mnie niezniszczalna. Mogłam uderzać ile sił w dłoniach, lecz ani krzesło, ani nawet stół nie miał szans w starciu z tym oknem.
Odkąd tu byłam nie potrafiłam posiąść się z nudy. W murach tego pokoju, brakowało jedynie łańcucha przywieszonego do mojej szyi. Byłam uwięziona niczym zwierzę w zoo. Teraz przynajmniej wiem, jak czują się takie zwierzęta. Na jednej ze ścian wisiało ogromne lustro. Lubiłam się w nim przeglądać. Widziałam w nim cały pokój, zupełnie poprzestawiany. Jednak starałam się nie robić tego zbyt często, odkąd wiedziałam, że po drugiej stronie stoją Oni i obserwują każdy mój ruch. Mogłabym skradać się do drzwi na palcach, a oni by nie zauważyli, ale to lustro... Widzieli wszystko co robiłam i czego nie robiłam. Dlatego właśnie siedziałam w bezruchu i wlepiałam wzrok w krajobrazy, choć znałam jej już na pamięć.
Każdy dzień wyglądał tu zawsze tak samo, o nocy wolę nawet nie wspominać.
Tylko dzięki cierpliwości, której nauczył mnie ojciec, potrafiłam nadal trwać w tym miejscu, nie unosząc się gniewem, tak jak wcześniej. Musiałam nauczyć się, że swoją porywczością jedynie rozjuszam swoich porywaczy. Przetrzymywali mnie wbrew mojej woli, więc chyba mogłam ich tak nazywać.
Dniem siadywałam i rozmyślałam o ucieczce, lub po prostu pożywiałam się krwią ludzi, których mi przyprowadzali. Nocą, udawało mi się oddać w ręce Morfeusza. Wiem, jak to brzmi. Oni też się dziwili. Wampirzyca, która sypia ? Od jakiegoś czasu działo się ze mną coś bardzo dziwnego. Nie wiem jak udawało mi się spać, ale czułam się wtedy tak jakbym ponownie wróciła do świata żywych.
Usłyszałam kroki za drzwiami i czyjeś głosy.
-Mogę do niej zajrzeć ? - spytał męski głos, a po chwili ogromne drzwi uchyliły się.
-Mówiłam, że nie jestem głodna - warknęłam na wstępie, będąc pewna, że to Oni przysłali mi po raz kolejny 'czekoladki' na przeprosiny. Tak właśnie nazywał to Anthony, jeden z Nich: ''Wyobraź sobie, że to taka nasza bombonierka w ramach przeprosin. Dama nie powinna odrzucać takich prezentów'.
W drzwiach ujrzałam młodego mężczyznę...Wślizgnął się do pokoju, w którym znajdowałam się już od paru miesięcy. Znałam jego ruchy na pamięć.
-Nurin ! -krzyknęłam i rzuciłam się w jego stronę, gotowa uwiesić mu się na szyi. W ostatnim momencie coś mnie powstrzymało. Stanęłam gwałtownie, zatrzymana w biegu.
-Też się cieszę, że Cię widzę... - uśmiechnął się tak, jak uwielbiałam, idąc ciągle w moją stronę. Poczułam, że uścisk, który trzymał mnie w tej niewygodnej pozycji powoli łagodnieje, a ja mogę poruszyć ręką.
-Proszę, puść... -szepnęłam, czując bolesny ucisk. Jego dar... potrafił kontrolować moje ruchy, a ja nic nie potrafiłam z tym zrobić. Czułam się całkowicie bezbronna, gdy zatrzymywał mnie w miejscu i ograniczał moją lekkość.
-Przepraszam... - rozpostarł ramiona, gotowy na moje uderzenie. W jednej chwili znów poczułam się wolna, jednak tym razem w ogóle nie zapanowałam w porę nad własnym ciałem. W wyniku czego wylądowałam na nim niczym kot rzucony o szybę.
-Auć... - skrzywiłam się z bólu, jednak widząc jego twarz tak blisko mojej, zaraz się uśmiechnęłam. Gdy tylko pozbieraliśmy się z ziemi, parsknęliśmy śmiechem. Tak niespodziewanym i radosnym, jak zawsze gdy byliśmy razem.
Uwielbiałam gdy mnie odwiedzał. Zawsze przy tym zapominałam gdzie się aktualnie znajduję. Wyobrażałam sobie, że jesteśmy razem w pustej kawiarni, a nie w jasnym zamkowym pokoju, którego nie znosiłam. Po długich rozmowach, zawsze dochodziłam do jednego wniosku.
-Muszę się stąd wyrwać...
-Leno, dlaczego ? Przecież... myślałem, że dobrze Ci tutaj... ze mną. -szepnął patrząc wprost w moje czarne tęczówki. Tym słowom nie potrafiłam się oprzeć. Jego twarz zbliżała się do mojej, a oczy nadal wpatrywały się w moje. - Kocham Cie. Zostań ze mną... -szepnął, zanim musnął wargami moje usta. Choć moje serce nie biło już paręset lat, teraz czułam wyraźnie jak pulsuje w nierównomiernym rytmie. Zarzuciłam mu ręce na szyję, pozwalając by pogłębił te wspaniały pocałunek. Gdy zmusił mnie bym się od niego oderwała, przyjrzał mi się uważnie.
-Coś nie tak ? - spojrzałam na niego, odwzajemniając zdziwione spojrzenie.
-Nie, nic. Wydawało mi się, że... - nie dokończył, a wstał i ruszył do wyjścia.
-Gdzie idziesz ? - rzuciłam, wodząc za nim wzrokiem. Stanął przed drzwiami, zatrzymując dłoń na klamce i uśmiechnął się.
-Wrócę jutro...
-Jutro już mnie tu nie będzie. - szepnęłam hardo. Słyszałam jego zrezygnowane westchnienie, a po chwili nacisnął klamkę.
- To już Twoja decyzja. - i odszedł. Wyszedł z pokoju, tak jak zawsze wychodził, gdy działo się między nami coś niezwykłego.

Wtedy postanowiłam uciec i parę godzin później biegłam ciemnym lasem na spotkanie z nowym dniem. Nie słyszałam, by ktokolwiek szedł za mną. Więc nikt mnie nie gonił ? Jednak kolejny raz się myliłam. Po prostu tropili mnie w ciszy i spokoju.

Idąc prosto przed siebie żwawym krokiem nawet nie zauważyłam mijanych bram parku. Ogromne wrota rozpościerały się nade mną niczym bramy piekieł, miejsca, do którego nigdy nie miałam trafić. Chociaż zawsze mógł znaleźć się ktoś, kto z chęcią pomógłby mi przedostać się na tamten świat. Po chwili stałam już na ulicy.
Tittt. Tiiiiitt.
Usłyszałam ostrzegawczy dźwięk samochodu.
Potem już tylko oślepiający blask świateł i pisk zdzieranych opon.
Poczułam jak coś z ogromną siłą uderza mnie w bok, jednak mimo tego uderzenia, ja nadal stoję prosto. Spojrzałam, co naparło na mnie z taką siłą i ujrzała rozbity samochód. Za kierownicą siedziała młoda kobieta. Głową opartą o kierownicę wciskała klakson, a jego rozbrzmiewajcy dźwięk przeszywał ciszę.
Przerażona tym wydarzeniem podbiegłam szybko do otwartego okna i odsunęłam twarz kobiety od kierownicy.
-Cholera ! Hej ! Słyszysz mnie ? - sprawdziłam jej tętno. Krew w jej żyłach pulsowała zbyt słabo, by mogła się ocknąć. Zasłoniłam dłonią usta i nos, czując słodki zapach krwi.
-Mmmm. - usłyszałam mruczenie budzącej się kobiety. Z jej rany nad brwią sączyła się strużka krwi. Otworzyłam drzwi samochodu, przytrzymując ciało dziewczyny na siedzeniu.
-Zaraz Cie wyciągnę. Nic Ci nie będzie -szeptałam, starając się opanować. Pierwszy raz byłam w sytuacji, gdy sama spowodowałam wypadek samochodowy. Zawsze prowadząc samochód, robiłam to bezbłędnie, nie narażając nikogo. Nie myślałam, że mogłabym uszkodzić kogoś wbiegając na ulicę. Mogłam się odsunąć. Gdybym w porę zdała sobie sprawę, że to nadjeżdżający samochód, na pewno bym się odsunęła. Ale byłam zbyt zajęta własnymi myślami, by pojąć to w porę przed wypadkiem.
-Ssss. - dziewczyna zwinęła się z bólu i wtedy zauważyłam, że nie jest jedyną pasażerką tego pojazdu. Po jej nodze spływała krew. Dotknęłam jej ogromnego brzucha chcąc wyczuć, co z płodem. Jednak nie usłyszałam żadnego odgłosu bicia serduszka dziecka. Poroniła...
-O mój Boże. - wyszeptałam drżącym głosem i szybko sięgnęłam po komórkę.
Opanowaną dłonią podniosłam klapkę i wybrałam numer 911. Z niecierpliwością wyczekiwałam, aż ktoś odbierze.
- Pogotowie ratunkowe, słucham ?
- Chciałam zgłosić... - już miałam dokończyć gdy zdałam sobie sprawę, że to nie do końca był wypadek samochodowy.
- Proszę pani ! - usłyszałam i szybko nacisnęłam klawisz rozłączenia.
Muszę znaleźć budkę telefoniczną i zadzwonić jako anonim. Jak wytłumaczyłabym wgniecenie na masce, skoro brak drugiego pojazdu ?
'Wie pan przechodziłam przez ulicę gdy we mnie uderzyła. [...] Nie... ja czuję się świetnie, przykro mi z jej powodu' - wyobraziłam sobie, jak skleciłabym zdania tłumaczące zdarzenie, którego byłam świadkiem.
Już miała ruszyć do budki, stojącej na rogu... Przecież nie mogę jej tu zostawić.
- Hej ! Słyszy mnie ktoś ? - zaczęłam krzyczeć w stronę okien kamienicy. - Hej ! - czułam jak ręcę zaczynają mi drżeć, wbijając się w karoserię samochodu.
- Czego się drzesz ? - jakiś mężczyzna wyjrzał z okna prawie urywając firany ze złości.
- Niech pan zadzwoni na pogotowie !
- O cholera ! - usłyszałam jedynie gdy zniknął mi z pola widzenia chowając się z powrotem w mieszkaniu. Musiałam dowiedzieć się czy aby nie stchórzył, więc szybko wytężyłam słuch, starając się uchwycić jego szorstki głos.
- Chciałbym zgłosić wypadek na Main Street. - spojrzałam na tabliczkę wiszącą na ścianie budynku - 'Main Street'. Dobrze...
Tyle mi wystarczyło. Wiedziałam, że przyjadą, ale rana na głowie kobiety krwawiła coraz mocniej.
- Co z nią? Żyje ? - usłyszałam głos tego samego mężczyzny. Biegł właśnie ulicą w naszą stronę, próbując zawiązać szlafrok, chowający jego kolorowe gatki. Zabawnym było tak na niego patrzeć. Niski i gruby biegał niczym skaczący skrzat. Na jego łysinie odbijały się słabe promienie słońca.
Raptownie spojrzałam w niebo. Chmury przesuwały się z zawrotną prędkością, dając słońcu pole do popisu. Świetnie. We wspaniałym momencie, słońce okryło mnie swoim blaskiem. Mężczyzna przystanął i przyjrzał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, jakby przerażenie mieszane z oszołomieniem. Spojrzałam na własną skórę mieniącą się i odbijającą promienie słońca. To nie mogło się stać w takim momencie...
- Więc jak ? Żyje ? -usłyszałam jego głos. Podszedł do mnie, choć trzymał dystans, nie wzdrygał się na widok mojego ciała.
-Tak, żyje. Była w ciąży i poroniła... -westchnęłam patrząc na ciało dziewczyny z troską. - Chyba powinniśmy ją wyciągnąć. Z tego co wiem, nic jej nie dolega. Lekkie wstrząśnienie mózgu, ale bez zagrożenia życia... - Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Rozumiem, że znasz się na tym ? Jesteś lekarzem ? - zagryzłam wargę. Nigdy nie byłam lekarzem, jednak jako córka pielęgniarki wojennej, znałam wiele z tajników leczenia i opatrywania chorych.
Mężczyzna nie pytał już o nic więcej, zagłębił się w samochodzie i chwycił dziewczynę pod pachami. Szybko rzuciłam się do pomocy, chwytając równocześnie za jej nogi. Razem udało nam się wyciągnąć ją, nie pogarszając jej stanu. Położyliśmy ją na zimnym bruku i nachyliliśmy się nad nią sprawdzając, jakich obrażeń doznała.
Dziwiło mnie z jaką łatwością mężczyzna mówiąc, patrzył wprost w moje oczy.
- Nie martw się. To nie była Twoja wina... - szepnął kładąc mi dłoń na ramieniu. Wstałam patrząc na niego zdziwionym wzrokiem. Skąd wiedział, że się obwiniam ?[/i]


Ostatnio zmieniony przez Ruda. dnia Wto 21:44, 16 Lut 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Claudia
PostWysłany: Śro 19:49, 17 Lut 2010 
Naznaczenie

Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Modlin Twierdza


Ulala... A więc to tak... Nadal mam mnóstwo pytań, ale poczekam na następne rozdziały Wesoly Jestem mega ciekawa, co będzie potem Wesoly
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ruda.
PostWysłany: Śro 20:11, 17 Lut 2010 
Wybranie

Dołączył: 06 Lut 2010
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice


Rozdział VI.

W czasie kolejnych godzin wszystko działo się niesamowicie szybko. Setki ludzi przewinęło się tuż pod moim nosem, narażając się na ogromne niebezpieczeństwo. Lekarze, pytali, czy nic mi nie jest, dzieci ciągnęły za rękaw i patrzyły na mnie z dołu swoimi smutnymi oczkami, dorośli odciągali je czując, że coś ze mną nie tak.
Ja, nie czułam już nic... Rozglądałam się za miejscem, w którym leży ta młoda kobieta.
Mężczyzna, który pomagał mi ją reanimować, popchnął mnie w stronę karetki i razem ze mną zaczął tłumaczyć co się stało. Teraz mogłabym śmiać się z tego do oporu, wtedy nie wydawało mi się to takie zabawne. Potem pamiętam już tylko przewóz ambulansem do szpitala, zostałam sama. Nigdzie nie potrafiłam się odnaleźć. Dlaczego skoncentrowanie się było takie trudne ?
Poczułam, że coś dźga mnie między żebra. Byłam zbyt otumaniona, żeby szybko zgadnąć, co to takiego. Potrząsnęłam głową, starając się wrócić do świata, w którym zostało moje ciało. Powoli opuściłam twarz w stronę, z której dobiegał zapach.
Mała dziewczynka stała tuż przede mną patrząc na mnie ogromnymi ze strachu oczami. Czyżby ona też się mnie bała ?
- Proszę Pani ! -szepnęła na tyle głośno bym słyszała. Spojrzałam na jej dłoń ściskającą moją koszulkę. Długie rękawy pobrudzonej i potarganej kurtki zakrywały skutecznie jej chude ramiona. Czapka opadła jej na oczy, a ta szybko ją poprawiła.
-Czy, wie pani gdzie jest moja mama... - uklękłam przed nią, zapominając o zasadzie dotyczącej kontaktu wzrokowego.
Pokręciłam przecząco głową. - A jak nazywa się Twoja mama? Mogę pomóc Ci jej szukać... - wyciągnęłam dłoń w jej stronę, nie myśląc trzeźwo. Byłam pewna, że ją odrzuci, odsunie się i z płaczem ucieknie. Ona zaś złożyła swoją małą i kruchą dłoń w mojej i zacisnęła mocno palce, jakby nie chciała mi pozwolić bym się jakkolwiek wyrwała. Wstałam, nadal nie bardzo pewna tego, co robię.
Ruszyłam wolnym krokiem wzdłuż długiego korytarza. Białe ściany i biała podłoga oświetlona jasnym szpitalnym światłem wzbudzała we mnie mieszane uczucia. Dziewczynka szła tuż obok mnie wtulona w mój bok całym ciałem.
-Jak masz na imię ? - szepnęłam odgarniając jej brązowe kosmyki włosów z czoła.
-Klara... - usłyszałam jej cichy i ochrypły głosik.
-Ja jestem Lena. - poczułam, że ścisnęła moją dłoń. Gdy na nią spojrzałam wysiliła się na uśmiech, który jednak nie dosięgnął jej oczu. Martwiła się, była przerażona. Chciała odnaleźć mamę i schronić się w jej ramionach, a teraz tylko ja mogłam jej pomóc. Musiałam się pospieszyć jeśli chciałam jeszcze zobaczyć kobietę z wypadku.
Stawiałam małe kroki, próbując dostosować je do tempa mojej małej towarzyszki.
Minęliśmy kolejne drzwi zza których dobiegł nas przeraźliwy krzyk starszego schorowanego człowieka. Klara mocniej objęła mnie w pasie, jakby chciała tym samym zakryć sobie przynajmniej jedno ucho. Drugie zakryłam własną dłonią, przytulając ją mocniej do siebie.
Ludzie mijali nas, tak jakby wcale nas nie zauważali. Jakby ta mała dziewczynka, dotykając mnie, sama stała się niewidzialna dla świata. Teraz nie byłam już sama.
-Dlaczego jesteś tu sama ? -spytałam, by przypomnieć jej o swojej obecności.
-Zgubiłam się... - szepnęła i zakaszlała, zakrywając buzię rękawem kurtki.
-Czy ktoś przyszedł tu z Tobą ?
-Babcia, ale ona została w poczekalni. - zatrzymałam się raptownie i spojrzałam na dziewczynkę. Nie była tam sama, więc może powinnam zaprowadzić ją do opiekunki. - Babcia na pewno się o Ciebie martwi.
-Nie, nie. Babcia pozwoliła iść do mamy. - zaczęła się bronić, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.
-Dobrze, chodźmy znaleźć Twoją mamę, ale potem odprowadzę Cię do babci, dobrze ? - nachyliłam się nad nią uśmiechając się.
-No dobrze. - westchnęła z niezadowoleniem i odwróciła wzrok. Dotknęłam jej małego noska z rozbawieniem wymalowanym na twarzy. Gdy się dąsała, wyglądała przesłodko. Znów ruszyłyśmy ręka w rękę długim korytarzem w stronę słońca.
Pamiętam, że zawsze nazywałam tak moją mamę. Była dla mnie słońcem w pochmurny dzień, a wiatrem w czasie upałów. Dla tej małej istoty, matka, której właśnie szukałyśmy, także była słońcem. Musiałyśmy ją tylko wyłowić zza chmur.
Wreszcie doszłyśmy do sektora, w którym odpoczywali ludzie po operacjach i wypadkach. Miałam nadzieje, że może tu odnajdę kobietę, która trafiła tutaj z mojej winy. Zapukałyśmy do drzwi jednego z pokoi i po skromnym 'proszę' pchnęłyśmy je z gracją.
Właśnie tam czekało mnie największe zaskoczenie...

-Mamusiu ! -zawołała Klara i rzuciła się w stronę łóżka kobiety. Ja, nie potrafiłam się ruszyć. Stałam w miejscu z ręką spoczywającą nadal na klamce, jakbym chciała już za chwilę uciec trzaskając drzwiami. Szok, jaki wywarło na mnie to zdarzenie, sprawił, że zapomniałam jak się nazywam.
Za to dziewczynka tryskała energią i entuzjazmem. Wskoczyła na łóżko chorej i przytuliła się do jej piersi.
-Klaro ! Co tu robisz ? Miałaś zostać z babcią - skarciła ją matka, jednak z głębi oczu można było wyczytać jej szczęście na widok córki. Mimowolnie moje usta wygięły się w szczerym uśmiechu. Dobrze było tak stać i przyglądać się tej scenie. Niczym aktorzy na deskach teatru, matka i córka okazywały sobie wspaniałe uczucie tęsknoty. Nie wiem jak długo były rozdzielone jednak wyglądało tak, jakby nie widziały się całą wieczność. Mogłam śmiało pomyśleć, że gdybym ja spotkała teraz swoją matkę, z pewnością zareagowałabym podobnie.
- A wiesz, że ta Pani mnie tu przyprowadziła ? Ma na imię Lena i jest baardzoo miła...
-Tak ? -roześmiała się kobieta na łóżku i spojrzała na mnie z pogodnym uśmiechem na ustach. - Witam Panią, Pani Leno...
-Ach, witam... - poczułam rozluźniające się mięśnie, a nogi same poniosły mnie przed siebie. - Miło mi panią poznać, Pani...
-Sara... - podała mi dłoń, a ja uścisnęłam ją lekko.
A więc tak nazywała się kobieta, której omal nie zabiłam. Czy powinnam jej powiedzieć, że to z mojej winy znajduje się w takim miejscu ? Chyba powinnam najpierw przynieś jakieś kwiaty w ramach przeprosin.
Kobieta nagle przestała się uśmiechać, a jedynie patrzyła na mnie jakby sama wyczytała z moich myśli, że to moja wina.
- Klaro... czy mogłabyś zostawić mnie i Panią Lene, same... ? - dziewczynka spojrzała na mamę z jawnym oburzeniem i zgramoliła się ze szpitalnego łóżka. - Tylko się nie oddalaj... -zdążyła zawołać, zanim mała wyszła starając się nie trzaskać ciężkimi drzwiami. Po jej zaciętej minie widać było jak się powstrzymuje by nimi nie trzasnąć, ale chyba była doskonale świadoma, że nie jest u siebie w domu, a mama nie czuje się najlepiej. Patrzyłam za nią z uśmiechem, który jednak powoli zaczął znikać, gdy musiałam odwrócić twarz w stronę jej matki.
- Dziękuje Ci - usłyszałam nagle i zamarłam z wrażenia. Czy to był sarkazm ?
Nie, przecież nie usłyszałam w tym ani odrobiny ironii. Chyba, że nowe pokolenie, tak właśnie okazywały swoją irytację.


Ostatnio zmieniony przez Ruda. dnia Śro 20:14, 17 Lut 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Claudia
PostWysłany: Pią 15:27, 19 Lut 2010 
Naznaczenie

Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Modlin Twierdza


Suuuuuuuuuper... Z każdym kolejnym rozdziałem jestem coraz bardziej pod wrażeniem Wesoly
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ruda.
PostWysłany: Pią 20:46, 19 Lut 2010 
Wybranie

Dołączył: 06 Lut 2010
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice


Jeej. Dzięki Mruga)
Jak zauważałaś - rozdziały są trochę krótkie, ale moja Mamuśka stwierdziła że takie się lepiej czyta Wesoly


Rozdział VII.

Jeszcze przez chwilę przyglądałam się tej kobiecie. Próbowałam zgadnąć o czym teraz myśli, za co mi dziękuje.
A może gdzieś za lustrem była ukryta kamera ? No jasne, musieli zobaczyć zdezorientowanie na mojej twarzy. Teraz pewnie zwijają się wszyscy ze śmiechu. Wspaniale, Lena dała się nabrać, ależ to zabawne. Nagle sama wpadłam w histeryczny śmiech. Dlaczego miałam im pozwolić robić ze mnie idiotkę. Musiałam pokazać, że potrafię się śmiać sama z siebie. Kątem oka zauważyłam minę Sary. Przyglądała mi się bacznie, marszcząc brwi i wiercąc mi wzrokiem dziurę w brzuchu. Chciałam już krzyknąć, dlaczego tak się na mnie gapi, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Usłyszałam uchylające się drzwi, a zza nich wyglądającą Klarę. Spoglądała to na mnie, to na swoją matkę, sama nie wiedząc, co zrobić. Przestałam się śmiać, a jedynie uśmiechnęłam się serdecznie do dziewczynki. Po chwili mama dała jej znak, by jeszcze chwilę poczekała. Drzwi powoli zaczęły się zamykać, gdy całkowicie ukryły się w futrynie, parsknęłam śmiechem.
-To Ci się udało - roześmiałam się ponownie choć nadal widziałam skrzywiony wyraz jej twarzy. - Na prawdę udało Ci się mnie nabrać, jesteś świetna... - nadal lekko dygotałam ze śmiechu, a może to nie dlatego ?
-Nadal nie rozumiem, co Cię tak bawi... ?
-Dziękujesz mi ?? Dziewczynie przez którą znalazłaś się w tym miejscu ? - rozłożyłam ramiona chcąc ukazać postać miejsca, w którym tkwiłyśmy teraz obie.
-Gdyby nie ty, nie byłoby mnie tutaj...
-No właśnie, gdyby nie ja, dalej jechałabyś spokojnie samochodem !
-Nie ! - uderzyła pięścią w stolik unoszący się nad jej kolanami. - Gdyby nie ty, już dawno nie byłoby mnie na tym świecie ! - zmarłam zgięta w pół.
Podniosłam się powoli z dawnej pozycji i spojrzałam na nią całkiem poważnie. Czy ona na prawdę mnie usprawiedliwiała ? Nie mogłam w to uwierzyć, przeze mnie leży w szpitalu, zabiłam jej niedoszłe dziecko, a ona uważa, że ją uratowałam ? Patrzyłam na nią tępo nie mogąc zrozumieć, co takiego się stało. Zastanawiałam się nadal, czy nie jest to jakiś kiepski żart. Ale na taki chyba nikt by się nie zdobył. Nawet ja, z moim beznadziejnym poczuciem humoru, wiedziałam, że gdyby to był żart, byłby najgłupszym jaki znam. Może po prostu nie chciałam w to uwierzyć.
Z własnych doświadczeń wiedziałam, że ludzie lubili kłamać i oszukiwać. Jeśli nie robili tego dla własnej ochrony, to po to by komuś dokuczyć. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć ich postępowania, ale może nigdy tak na prawdę nie starałam się ich zrozumieć ?
Kiedy raz okłamali, potem kolejnymi kłamstwami starali się ochronić swoje kombinacje przed zdemaskowaniem. Nie wszyscy tacy byli. Zdarzało mi się spotykać osoby będące szczere, czasem i nawet do bólu. Ale było ich doprawdy garstka.
Poczułam na sobie badawczy wzrok Sary, ja natomiast nadal zastanawiałam się, co w naszej rozmowie było łgarstwem, a ile z tego było prawdą.
-Powiedziałam coś nie tak ? - spytała nie spuszczając ze mnie wzroku. W końcu odważyłam się na nią spojrzeć. Blada twarz i podkrążone oczy - choć na chwilę poczułam, że nie jestem jedyna. Choć wiedziałam od dawna, że wampirów jest mnóstwo na tym świecie, to jednak nadal prócz mojego ojca i Tej rodziny nie poznałam żadnego.
Potrząsnęłam głową, chcąc wyrzucić ze świadomości moje dotychczasowe doznania i włączyć się wreszcie w jakąkolwiek konwersację z Sarą. Przyjrzałam jej się dokładniej.
Kosmyki jej blond włosów opadły na czoło, pogłębiając tym samym bladość jej skóry.
Jak na człowieka wyglądała niesamowicie... martwo, zupełnie jak ja. Martwo... hmm, nie było to zbyt miłe słowo, ale podkreślając również fakt, gdzie się znajdowałyśmy, robiło się na prawdę mrocznie. Tylko słabe bicie serca i poruszanie się krwi w żyłach odbijało się echem w cichym pokoju i tylko dzięki temu wiedziałam, że siedzę w jednym pomieszczeniu z ledwo żywym człowiekiem.
-Żyjesz ? - Sara nachyliła się delikatnie, tak by zajrzeć w moje oczy. Jak miałam odpowiedzieć na jej pytanie ? W pewnym sensie żyłam, ale wiadomym było, że nie do końca.
- Mniej więcej. - uśmiechnęłam się nieobecnie i spojrzałam w jej oczy zaskoczona własną odpowiedzią.

Sara przyglądała mi się uporczywie, nie opuszczając wzroku. Ja także nie miałam zamiaru odwrócić twarzy, więc stałyśmy tak patrząc sobie prosto w oczy i czekając która pierwsza wymięknie. Mogłabym tak cały dzień, jedynym problemem była moja przeciwniczka. Ona także nie miała zamiaru się poddać. Dziwiło mnie z jaką lekkością wpatrywała się w moje tęczówki i nie marszczyła brwi. Gdyby zmarszczyła brwi wiedziałabym, że zaczyna się dziać coś nieprzyjemnego. Opuściłam wzrok zastanawiając się nad tym i już po tym usłyszałam donośny śmiech Sary.
- Ha ! Wygrałam ! - wybuchnęła radosnym śmiechem.
- Ejj. to było nie fair ! - udałam obrażoną, choć tak na prawdę już dawno nie bawiłam się lepiej. Sara śmiała się równie głośno co ja. Na jej twarzy wykwitł lekki rumieniec, było jej z nim bardziej do twarzy niż z bladością...
- Mówiłam Ci, że ze mną nie jest łatwo - pokazała mi język. Tak ! Człowiek o imieniu Sara, siedzi ze mną w jednym pomieszczeniu, śmieje się, a teraz dodatkowo pokazuje mi język.
- Krowa ma dłuższy ! - i znów obie wybuchłyśmy głośnym śmiechem. Jak ona to robiła, że w tak krótkim czasie potrafiła zarazić mnie swoim entuzjazmem.
Poklepała miejsce na swoim łóżku obok siebie. - Siadaj. - uśmiechnęła się zachęcająco i zrobiła mi więcej miejsca. Zbliżyłam się do niej niepewnie i w końcu usiadłam na samym skraju zostawiając między nami odpowiedni dystans.
-Dlaczego tak bardzo się mnie boisz ? Przecież Cie nie ugryzę... - westchnęła ciężko.
-Ale ja mogę... - szepnęłam nie mając pojęcia, że mnie dosłyszy. Po chwili usłyszałam cichy chichot.
-Chyba nie jesteś aż tak groźna... - roześmiałam się, choć wcale nie miałam ku temu powodu. Moja towarzyszka chyba to zauważyła, bo poczułam jej dłoń na swoim ramieniu.
- Gdzie biegłaś, kiedy wpadłaś... na mój samochód ? - patrzyła na mnie, a ja wiedziałam, że nie odpuści. - Mam prawo wiedzieć, skoro omal obie nie zginęłyśmy... - rozłożyła dłonie chcąc dać mi do zrozumienia, że nie pyta ze złośliwości.
Westchnęłam ciężko. Co miałam jej powiedzieć ? Że uciekałam przed wampirem ? Zasługiwała na odpowiedź, ale na pewno nie na taką. Tego nie mogłam jej powiedzieć. Nikt nie mógł wiedzieć, kim jestem. Poza tym, czy ktokolwiek by w to uwierzył ? W najlepszym razie trafiłabym do wariatkowa, a w najgorszym dopadła by mnie Ta rodzina. Wszystko było lepsze od powrotu w tamto miejsce, ten zamek, ten pokój, On... Nie mogłam sobie pozwolić na choćby chwilę nieuwagi.
- Śpieszyłam się... do ... -i urwałam nie wiedząc gdzie mogła by się śpieszyć taka dziewczyna jak ja. - Wiesz, w parku o tej porze zrobiło się okropnie ciemno i ... coś mnie - zaraz, przecież gdy byłam w parku było południe.
-Ciemno ? - Sara zmrużyła oczy i już wiedziałam, że w to nie uwierzyła.
Uderzyłam się w czoło i przejechałam dłonią po twarzy, jakbym ocierała ją z potu. - Dobraaa. Nie było ciemno, ale pochmurnie... Takie to wrażenie sprawiało... - czekałam na jej reakcję.
Cisza. - No i... wystraszyłam się, bo coś zatrzeszczało w krzakach.
-Zaczęłaś uciekać ? - zgadła zanim dokończyłam. Przytaknęłam próbując udawać zawstydzoną. Opuściłam wzrok, a ona najwyraźniej uwierzyła, bo poczułam, że jej dłoń ściska moje ramię, jakby chciała dodać mi otuchy. - Strach to nic wstydliwego. Wszyscy znają to uczucie...
Spojrzałam na nią i ujrzałam jej współczujący wzrok. Współczucie - nienawidziłam tego. Czułam się wtedy taka słaba. Nie mogłam być słaba, nie teraz, kiedy musiałam być w gotowości. W każdej chwili mógł wrócić Nurin. Następnym razem nie pozwoliłby mi uciec.
Pamiętam jego wzrok gdy biegłam, jak najdalej od niego. Wrogość. Złość. Pogarda.
Dopadnie mnie i z trudem powstrzyma, by pozostawić mnie przy życiu.
-To coś mnie goniło. Aż do bram parku... -zagryzłam wargę. Było prawdą, że uciekałam, a to, że mnie gonił... Przecież nikt nie otworzy śledztwa, prawda ? I nikt chyba mnie nie widział.
-Gdzie mieszkasz ? Masz z kim wracać do domu ? - Sara zmartwiła się nie spuszczając ze mnie troskliwego wzroku.
Dom. A co to właściwie było? Już dawno zapomniałam czym był 'dom', co oznaczało to pojęcie . Czy domem było miejsce w którym spędzało się dużo czasu ? W takim razie moim domem był park. A może dom jest tam gdzie się jada, bo wtedy mogłabym nazwać tak Bar Mleczny na Mason Street.


Ostatnio zmieniony przez Ruda. dnia Pią 20:52, 19 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Claudia
PostWysłany: Wto 13:17, 23 Lut 2010 
Naznaczenie

Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Modlin Twierdza


Nom, może też dobrze, że są krótkie.
Dodawaj kolejne rozdziały Wesoly Czekam z niecierpliwością Wesoly
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ruda.
PostWysłany: Czw 21:05, 25 Lut 2010 
Wybranie

Dołączył: 06 Lut 2010
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice


Rozdział VIII.

Długo zastanawiałam się, co odpowiedzieć. Jakiej odpowiedzi udzielić kobiecie, którą ledwo znam ? Myśli krążyły w mojej głowie niczym oszalałe zwierzęta i biły się ze sobą, nie mogąc dać mi tego jednego, dobrego rozwiązania. Dom dla tej istoty był, jak mniemałam, nie tyle budynkiem, co domowym ogniskiem. Żyła w nim cała rodzina. A rodziną, byli rodzice i ich dzieci.
Ja... cóż, nie miałam nikogo. Od lat tułałam się po schroniskach i domach opieki. Przebywałam tam najdłużej parę dni, zmuszona do ciągłych przeprowadzek. Choć czy w moim położeniu można było mówić o przeprowadzce ?
Zawsze prowadziłam koczowniczy tryb życia, jak Ci... ludzie pierwotni, nie chciałam przywiązywać się do miejsc i do ludzi.
Wiedziałam, jak bolało kolejne odrzucenie. Moim jedynym bagażem był plecak, w którym trzymałam parę ubrań na zmianę i karty bankomatowe. Przezorny tatuś, przed śmiercią z Ich rąk, zostawił mi w spadku odpowiednie pieniądze. Dzięki niemu nadal żyłam jak człowiek. A przynajmniej starałam się jeszcze przypominać homo sapiens. Miałam nawet jeden ręcznik.
Mogłabym się nim nawet chwalić, gdyby nie fakt, że był trochę poszarpany, po bójce z niedźwiedziem. Więc... kolejną rzeczą, którą mogłabym dopisać do mojej listy zakupów, był nowy ręcznik. Niewiele tego było. Nowa bluzka, jakieś spodnie no i ręcznik. Nigdy nie rozumiałam, po co niektórym dziewczynom tak ogromne garderoby. Ja, sama zawsze mieściłam się, w jednej małej szafie...
Otrząsnęłam się z tych, jakże banalnych, myśli. O mojej szafie mogłam przecież pomyśleć w bardziej odpowiednim momencie. Teraz, gapiła się na mnie dziewczyna o jasnobrązowych włosach i błękitnych oczach. Wpatrywała się we mnie z wyczekiwaniem, widząc jak bardzo męczę się podczas tych krótkich refleksji. Jeszcze brakowało tylko potu na moim czole...
Coś przecież musiałam jej odpowiedzieć. Plusem był fakt, iż nie wyglądałam na bezdomną. Byłam czysta i zadbana. Kąpiel w pobliskim jeziorze robi swoje...
- Masz jakiś dom... prawda ? - spojrzałam na nią nawet nie zdając sobie sprawy z wyrazu mojej twarzy. Kątem oka zerknęłam do lustra i ujrzałam dziewczynę, na oko wyglądającą bardzo podobnie do mnie. Jednak wiele różniło ją od Leny którą znałam. Oczy wyrażały jedynie smutek, a kąciki ust lekko wygięte ku dole dodawały jej twarzy żalu i rozgoryczenia.
Co było przyczyną mojego przygnębienia ?
Nie potrafiłam tego ocenić. Sprawę wypadku miałyśmy za sobą. Sara wybaczyła mi mój głupi występek i nawet ze mną rozmawia... Jak człowiek z... człowiekiem.
Nigdy też nie przejmowałam się brakiem domu. Co jak co, ale tego miałam wręcz dosyć.
Wprawdzie w moim domu panowała miłość i spokój. Lecz czasem było zbyt spokojnie. Rodzice zamiast się kłócić i rozładować napięcie, po prostu się do siebie nie odzywali. Najczęstszym tematem była przemiana mojej matki. Nie chciała się starzeć, kiedy mój ojciec nadal był piękny jak młody bóg... On natomiast nie miał zamiaru się na to zgodzić.
Tak, właśnie mijały niektóre dni. Gdy mama zaczynała temat, ojciec ucinał go krótkim: 'Nie i koniec'. Westchnęłam na to wspomnienie.
Dlaczego więc byłam smutna...? Skoro nie brakowało mi tej 'rodzinnej atmosfery' ?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Claudia
PostWysłany: Czw 18:47, 11 Mar 2010 
Naznaczenie

Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Modlin Twierdza


Pisz kolejne rozdziały! Ja tu czekam i czekam... Wesoly
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ruda.
PostWysłany: Nie 16:33, 14 Mar 2010 
Wybranie

Dołączył: 06 Lut 2010
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice


Rozdział IX

Z tego rozmyślania wyrwał mnie łagodny głos Sary.
-Boże, Leno... - znów poczułam jej dłoń na swoim ramieniu. Była zimna i taka krucha. Mogłabym złamać ją jednym szybkim ruchem. Ale czy... zrobiłabym to ? Nie. Już dawno z nikim nie rozmawiało mi się tak dobrze. Nie wiem, co było powodem, ale Sara w ogóle nie odczuwała wobec mnie strachu. Może była na tym tle poszkodowana. Jej zmysły nie powiadamiały jej o zbliżających się niebezpieczeństwach. Ale ja... nie potrafiłabym jej skrzywdzić.
Gwałtownie wstałam z miejsca, które zajmowałam przez tą godzinę i spojrzałam na nią z góry.
Patrzyłam na nią wzrokiem wyrażającym jedynie obojętność. Nie chciałam o tym rozmawiać, ani o moim domu, ani o przeszłości. Chciałam zapomnieć o tym co się działo i żyć na nowo.
I choć żyłam niczym wygnaniec, nie przeszkadzało mi to na tyle by cokolwiek zmieniać.
-Nie chciałam... - Sara zaczęła już coś mówić, ale powstrzymałam ją gestem dłoni. Chciałam jej coś powiedzieć, a potem po prostu zniknąć z jej życia. Raz na zawsze.
-Tak... - rzuciłam krótko i zamyśliłam się,co właściwie chciałam jej powiedzieć. - Nie mam domu... po co mi on. - automatycznie wzruszyłam ramionami. - Miałam, a teraz już go nie mam.
Nie patrz tak na mnie - prawie warknęłam widząc jej smutny, współczujący wzrok. - Nie znoszę tego. Wcale nie muszę tak żyć, ale skoro chce nie musisz mi współczuć...
-Ale...
-Ciii... - mruknęłam przykładając palec do ust - Teraz ja mówię. Przykro mi, na prawdę mi przykro, że trafiłaś tu przeze mnie. Jakoś Ci to wynagrodzę, ale teraz wybacz, ale muszę już iść. - powoli ruszyłam w kierunku drzwi.
-Leno ! - usłyszałam jej głos, ale już tylko machnęłam ręką żegnając się jako tako i wyszłam z jej sali zamykając za sobą drzwi.

Świeże powietrze... Mmm. Zamknęłam oczy wystawiając twarz ku słońcu. Gdyby tylko było tu cicho i spokojnie. Podniosłam powieki i rozejrzałam się. Stałam przez głównymi drzwiami szpitala. Po lewej stronie, na parkingu dla karetek właśnie trwało przenoszenie rannych do środka, a po prawej ciemny zaułek mroził krew wszystkim przechodniom.
Ruszyłam wolnym krokiem przed siebie...

Rozdział X


Nie wiedzieć czemu tutaj na dworze poczułam się o wiele... spokojniej. Choć panował tu tłok i duszność unosiła się w powietrzu, było mi wiele łatwiej być tutaj niż w tamtym szpitalu.
Sara nie dałaby mi spokoju, gdybym została tam chwilę dłużej. Powiedziałaby, że rozumie i nie chce nalegać na zwierzenia, a chwilę później wypytywałaby o całą moją przeszłość.
Wspomnień mam na razie dosyć. Sama ledwo co pamiętam moją rodzinę i miałabym dzielić się tymi wspomnieniami z innymi, nieznanymi mi ludźmi ? Musiałabym na prawdę oszaleć, bo żadne serum prawdy z pewnością by na mnie nie podziałało.
Podniosłam twarz, by znów ujrzeć niebo. Zamiast niego jednak zobaczyłam ciemne, burzowe chmury. Pięknie, jeszcze tego brakowało, by w takim momencie rozpętała się burza...
Westchnęłam cicho podążając dalej.
Mijałam kolejne budynki, a wszystkie wyglądały jednakowo. Ogromne wieżowce pozbawione wszelkiego życia, zieleni, czegoś co przynajmniej w małym stopniu przypominało by, że istnieją jeszcze na tym świecie drzewa. Ludzie mijali mnie nie zdając sobie nawet sprawy w jakim niebezpieczeństwie znajdują się każdego dnia. Nie chodzi jedynie o mnie.
Nie tylko ja jestem tutaj zagrożeniem. Choć przyznam skromnie, że chcąc nie chcąc szybko mogliby stać się moimi ofiarami. Nie zdążyliby nawet kiwnąć palcem, a już byliby martwi.
Potrząsnęłam głową, chcąc wyrzucić z głowy te parszywe myśli.
Kto jak kto, ale ja nie powinnam nawet wyobrażać sobie takich scen. Zbyt wiele cierpienia już widziałam, zbyt wiele sama go przeżyłam, by móc zadawać je innym.
Przynajmniej potrafię dobrze kłamać...
Dlaczego nie chce o tym myśleć? Bo faktem jest że polowania na ludzi są z dnia na dzień coraz bardziej nużące. Dlatego właśnie urozmaicam dietę krwią zwierząt. Niewiele ona jednak daje, nie pomaga w czasie wielkiego głodu, a właśnie to najbardziej by mi się przydało.
Staram się jeść jak człowiek, jednak ludzkie jedzenie działa na mnie odpychająco.
Myśląc o tym, nawet nie zauważyłam kiedy znalazłam się na głównej ulicy. Tak jak wszędzie i tutaj znajdowało się mnóstwo ogromnych budynków i przede wszystkim ludzie...
Samochody poruszały się w swoim zwykłym tempie, jak to w wielkim mieście bywa, korek ciągnął się od centrum miasta aż po jego krańce. Niczym na Manhattanie, każdy przepychał się między innymi, by tylko jak najprędzej dojść do wyznaczonego celu. W takim miejscu nie było to łatwe, jednak ludzie potrafili zrobić wszystko by przejść.
Pamiętam... kiedyś gdy pierwszy raz wypuściłam się na miasto, na To miasto, nie miałam pojęcia gdzie mam iść, więc szłam prosto przed siebie. Była pochmurna pogoda, więc nie musiałam bać się tego, że ktoś odgadnie kim jestem. Podążałam ulicami, które z każdą kolejną godziną coraz bardziej zapełniały się śpieszącymi się ludźmi. Już po chwili czułam się tym tam zdezorientowana, że przystanęłam w miejscu i stałam jak słup soli, byle tylko nikt mnie nie potrącił. Niestety, ludzie i tak mnie potrącali, a z każdym kolejnym razem złość narastała we mnie do granic możliwości. Każdy popychał każdego, i nawet za to nie przepraszał. Zupełnie jakby ludzie zapomnieli jak powinni się do siebie odnosić, jakby ich 'maniery' całkowicie zagubiły się w tym tłumie...
Kiedy już wydawało się, że tłoczniej być nie może, jeden z mężczyzn, którego twarzy już nie pamiętam, wyjął broń i wystrzelił w niebo jeden pocisk. Wszyscy ludzie rozpierzchli się panikując i uciekając w popłochu, oczywiście nie było mowy bym ustała w miejscu. Byłam silna, ale napierający tłum nie dawał za wygraną. W końcu po prostu mu się poddałam. Nie miałam ochoty nikogo wtedy krzywdzić, a musiałabym to zrobić gdybym chciała za wszelką cenę stać w jednym miejscu. Wszyscy ludzie będący w pobliżu, już po chwili znajdowali się po drugiej stronie drogi lub po prostu leżeli na ziemi zakrywając głowy.
Mężczyzna, który strzelił, jak gdyby nigdy nic, schował broń i przemaszerował między leżącymi przechodniami. Jak długo żyję, jeszcze nigdy nie widziałam czegoś podobnego.
Okazało się, że facet był po prostu policjantem, który starał się jakoś dojść na miejsce przestępstwa, bo wóz podprowadzili mu koledzy.
Roześmiałam się na to wspomnienie. Zachowanie ludzi jest doprawdy zabawne.
Sama niegdyś byłam jednym z nich, a gdyby się upierać, nadal miałam coś z tej rasy.
Wampiry nie są takimi potworami za jakich się ich uważa, w dużej mierze jest w nich coś z ludzi. Stając się wampirem po prostu zmieniają trochę swoją dietę i zawyżają kondycję fizyczną... Zawsze zastanawiało mnie ile cierpienia fizycznego mogło wytrzymać ciało ludzkie w porównaniu z ciałem wampira. Jednak teraz raczej już się tego nie dowiem...
- Uważaj jak chodzisz ! - usłyszałam tuż za sobą czyjś oburzony głos. Odwróciłam się delikatnie, przybierając przepraszającą maskę i starałam się uśmiechnąć. Przechodzień, którego potrąciłam nawet nie zwrócił na to uwagi. Fuknął coś pod nosem i przepychał się dalej.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
klaudia199a
PostWysłany: Śro 15:50, 17 Mar 2010 
Wybranie

Dołączył: 16 Mar 2010
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


Aaaaaaa...Świetne przeczytałam jednym tchem...Wesoly Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ruda.
PostWysłany: Pią 21:35, 26 Mar 2010 
Wybranie

Dołączył: 06 Lut 2010
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice


Rozdział 11.

Z westchnieniem ruszyłam dalej. Ludzie doprawdy nie mieli za grosz szacunku do innych. Ja przynajmniej atakując starałam się robić to szybko, by nie straszyć zbyt mocno swoich ofiar. Chociaż czasem mała rozrywka w postaci czyjegoś strachu nie była wcale taka zła. W moim przypadku wskazana. Zaśmiałam się w duchu idąc wprost przed siebie. Weszłam na jezdnię i razem z innymi przeszłam przez pasy na drugą stronę. Nawet nie czekałam by ktoś się zatrzymał. Gdybym chciała wrócić do parku, musiałabym przejść jeszcze wiele ulic, a na to jakoś nie miałam dzisiaj ochoty. Musiałabym przejść z powrotem Main Street, aż do parku Thornton. Poza tym bałam się, że mogłaby, spotkać tam Nurina. Jak już wspominałam, tym razem nie uszłabym z życiem. Wprawdzie byłam silną wampirzycą, jednak z Jego siłą oraz mocą umysłu nigdy bym nie wygrała. Jednym skinieniem dłoni roztrzaskałby mnie o ziemię, kolejnym rozszarpał na strzępy. Mógł przewidzieć każdy mój ruch. Telekineza i czytanie w myślach... Niezbyt dobre połączenie, przynajmniej nie dla mnie. Moje skromne panowanie nad pogodą i umiejętność chwilowego stawania się człowiekiem była niczym. Człowiek przegra z wampirem, a burza nie załatwi sprawy...
Hm... Zatrzymałam się na jednym z rogów ulic i rozejrzałam dookoła. Nie pamiętam żebym kiedykolwiek była w tym miejscu. Więc w którą stronę powinnam teraz podążyć ?
Spojrzałam w stronę, z której przybyłam. Gdzie do cholery jest ten szpital. Wspięłam się na palcach jak wysoko tylko mogłam, by dojrzeć coś sponad tłumu. Ale ulica wydawała mi się całkiem nieznana. Niby taka sama jak pozostałe, a jednak coś ją odróżniało. Odwróciłam się w stronę, w którą mogłabym iść dalej... Gdzie do cholery, podziali się wszyscy ludzie ?
Rozejrzałam się, jednak na żadnej z ulic nie dojrzałam już żywej duszy. Tam gdzie jeszcze przed chwilą przepychali się między sobą tłumy ludzi, teraz ziało oszałamiającą pustką. Zamknęłam oczy i otworzyłam je szybko, mając nadzieje, że wszyscy zaraz na powrót się pojawią.
Nadal nic...
Coś było nie tak. Czułam to całym moim nieludzkim ciałem. Kręciłam głową na wszystkie strony, szukając choć jednej żywej istoty, chociażby małego psiaka bawiącego się piłką przy jednym ze sklepów. Na próżno siliłam umysł. Czułam ludzki zapach, jednak tak delikatny i niewyraźny, że prawie niedostrzegalny. To tak, jakby wszyscy ludzie nadal byli wokół mnie, ale niewidzialni. Jak gdyby ta niewidzialność zmniejszyła także ich zapach...
Potrząsnęłam głową, trzepocząc rzęsami niczym szalona. Już po chwili przytknęłam palce do skroni, próbując jakoś zmniejszyć strach który zaczął ogarniać całe moje ciało i duszę, której nie miałam. Jak to się stało, że ja, Lena, zaczęłam się bać. Bać się... bać się... bać się. Ale czego ? Czego ja się właściwie bałam.
Wszyscy ludzie nagle zniknęli z powierzchni ziemi. Chociaż w sumie, takiej pewności nie miałam. Pewnie miałam jakieś halucynacje...
Jakie halucynacje, do cholery? Przecież moje ciało już od dawna nie żyło. Mózg teoretycznie nie funkcjonował. Teoretycznie, ponieważ nadal myślałam i odczuwałam ból wewnętrzny.
Jednak mimo to, nie powinnam nigdy mieć tak zwanych 'zwidów'. To było po prostu nierealne.
To pewnie zwykły sen.
O tak ! Sen ! A ja głupia, myślałam, że na prawdę ludzie zniknęli. Wszyscy ludzie...
Pff... Co ja sobie myślałam? Zaczęłam się więc śmiać w tym paranoidalnym śnie, sama z siebie, z siebie i tego głupiego zachowania. Zaraz się pewnie obudzę... Wystarczy, że poczekam jeszcze chwilę, a ten absurdalny sen szybko się zakończy...
Tylko że... wszystko wokół mnie wydawało się wręcz za bardzo realne. Nie wiedzieć czemu, nie czułam się tak, jak zwykle, kiedy śniłam... Nie zdarzało mi się to zbyt często, bo ostatnimi czasy coraz rzadziej na noc stawałam się człowiekiem. Wolałam wtedy polować, by rano móc normalnie oddychać między ludźmi. Jednak to uczucie... uczucie, że śnie, było dla mnie zawsze silne więc potrafiłam odróżnić moją szaloną wyobraźnię od porąbanej rzeczywistości...
Nadal jednak niewyjaśniony pozostawał fakt, że wszyscy ludzie gdzieś musieli zniknąć...
Oparłam sie o ścianę budynku i wzięłam parę głębokich wdechów. Wiem, że ta funkcja należy czysto do ludzi, jednak tylko to potrafiło mnie uspokoić. Pooddychałam spokojnie zanim znów rozejrzałam się wokół i po raz kolejny dostrzegałam, że nic się nie zmieniło.
Mój niezawodny wzrok nadal nikogo nie dostrzegał...
- Co tu się do cholery dzieje ??? - krzyknęłam zdzierając sobie gardło.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rowan
PostWysłany: Pon 18:51, 05 Kwi 2010 
Wybranie

Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


Faktycznie świetne Wesoly
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ruda.
PostWysłany: Czw 18:24, 08 Kwi 2010 
Wybranie

Dołączył: 06 Lut 2010
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice


Rowan napisał:
Faktycznie świetne Wesoly


dzięki Wesoly
Powrót do góry
Zobacz profil autora
chris
PostWysłany: Nie 18:01, 16 Maj 2010 
Wybranie

Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 99
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Daleko ^^


Cóż powiem, że nawet fajne, ale jak mam być szczery to to mnie nie przyciągnęło
Ale pisz, pisz dalej. Bo warto się rozwijać. Życzę ci powodzenia
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)

Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Strona 2 z 3
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Forum www.domnocy.fora.pl Strona Główna  ~  FanFiction / Twórczość ogólna

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu


 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach